To będzie rok przyjemnej Świni.
Chiński Nowy Rok, tym razem pozytywnej a nawet skierowanej na zmysły Świni, rozpoczął się dokładnie wczoraj, czyli 05 lutego. Jest to rok raczej dobrych wibracji, nieco lubieżny i skupiony na prostych a nawet przyziemnych przyjemnościach. Dokładnie zresztą tak, jak sama Świnia (!) a ponieważ to rok kończący, zamykający 12 letni cykl (szczególnie dla mnie) będzie to również rok sprzątania w szeroko rozumianym kontekście. Wszystko co przez te lata zostało wypracowane, co zostało stworzone i co przez przypadek umknęło wróci ze zdwojoną siłą – tylko po to, żeby się temu dokładnie przyjrzeć i zdecydować się – co zostaje a czego pozbyć się bez żalu, co nie jest już zwyczajnie dla mnie. Przy okazji pojawią się z pewnością sprawki zamiecione pod dywan, te przemilczane dla świętego spokoju okruszki, nadal uwierające nieco w codzienności i wrócą do światła sytuacje pominięte, choćby przez przypadek czy nieuwagę.
Całkiem jak zapomniane „resztki” z lodówki, podwiędnięte warzywa, kawałek twardego sera wysuszonego już na kamień czy nie pierwszej gibkości koperek, przyciśnięty niechcący słoikiem z kiszonymi cytrynami – to normalne, ludzkie sprawy, zwykłe życie z różnymi odcieniami piękna, które trzeba co jakiś czas odgruzować.
Jesteśmy tym, co jemy, a już na milion procent, tym co strawimy.
W relacjach też warto pogrzebać, odkurzyć te budujące i dobre, które nieco zaniedbane powoli usychają, usuwają się niepotrzebnie w cień – podać im rękę, jeszcze można wszystko odświeżyć, niech zakwitnie na nowo! W konsekwencji to będzie też czas rozstań, więc bez żalu trzeba pożegnać te, przez które czujemy się wypompowani, smutni i maluczcy…a już z pewnością te ciężkostrawne i jednostronne, do kosza, bez mrugnięcia okiem. Niech powiew świeżego powietrza i wolności zaróżowi nasze policzki, obudzi w nas nowe życie.
Stare na nowo, czyli bulion resztkowy na pokładzie!
Wyciągam niemal całą zawartość lodówki na blat i łapczywie patrzę, na kawałek marchewki, na wściekle pomarańczową kurkumę i śmieszną, dwunożną pietruszkę. Dotykam końcówki sera i tłuszczę sobie lubieżnie paluchy o drugi kawałek, wyschnięty do granic możliwości z resztką przyklejonego siana i liści w których dojrzewał na toskańskiej farmie. Ciężko mi go nawet przekroić na pół, więc mocnym pociągnięciem noża właściwie ułamuję kawałek który doda głębi, ostrości i odrobiny tłuszczyku ze swojego wnętrza.
Czasami wystarczy docenić to, się już ma, bo życie z wdzięcznością smakuje jak nic innego na świecie.
Co by się nie działo, to przychodzi właśnie po to, żeby mnie czegoś nauczyć. Pokazać drogę albo ukryte drzwi, których wcześniej, zupełnie nie wiem dla czego, nie zauważyłam. Pisałam już o tym, na przykład w mojej różowej książce „Qmam Kasze. Do ostatniego okruszka„, że pewien poziom braku popycha nas do rozwoju, że dzięki niemu znajdują się fenomenalne połączenia smakowe, nowe, ulubione tekstury czy zestawienia – na które przy pełnej obfitości nie miałabym żadnej szansy. Tak też się stało przy okazji tego bulionu, a już najbardziej przy okazji dodatków które z „braku” innych opcji same wcisnęły się w ręce. Prawdę powiedziawszy, nigdy wcześniej nie karmelizowałam garści pieczarek w syropie z czarnego bzu.
A Wy?
Resztkowy bulion z karmelizowanymi pieczarkami w syropie z czarnego bzu.
Przepis jest bardzo prosty i można go z powodzeniem modyfikować, zachęcam z całych sił do eksperymentowania…i wykorzystywania wszelkich, lodówkowych pozostałości. Nigdy nie wiadomo, kiedy stworzy się recepturę zrywającą ze świtem trampki, albo jak kto woli czapki z głów i tak jak się pięknie od siebie różnimy, tak nasze upodobania do smaków czy tekstur też stanowią o naszym charakterze. Gotowi? To wyciągnijcie co tam zalega na lodówkowych półkach, niech zacznie dziać się prawdziwa, #mynowaste -owa magia!
na bulion :
3 skórki z twardych, dojrzewających serów (tylko naturalne)
czubata łyżka masła klarowanego lub oleju jeśli wolisz
2-3 grube plastry imbiru ze skórką (w zimie spokojnie można umyty i nie obrany)
3 plastry korzenia kurkumy (ta sama sytuacja, zima, nie trzeba obierać)
dwie marchewki
kawałek korzenia pietruszki
kawałek selera (jeśli jest)
kawałek pora (lichutki był okrutnie)
1/6 główki białej kapusty
1 lub dwie opalone porządnie cebule
3 ząbki czosnku
zwiędły koperek 1/2 pęczka
sos sojowy 2 łyżki
pieprz/sól do smaku
1/2 łyżeczki przyprawy masala tea
2-3 czubate łyżki pasty miso (opcjonalnie)
czubata łyżka masła orzechowego też opcjonalnie (zwykłego bez cukru)
makaron z czarnego ryżu
dodatki na 2 porcje :
garść pieczarek
4 świeże rzodkiewki
gruby szczypior (te końcówki, które zazwyczaj wyrzucasz, po umyciu, świetnie się nadają)
dwa widelce kiszonych liści z kalafiora (może być inna kiszonka, wiadomo)
łyżka syropu z czarnego bzu
łyżka sosu sojowego
łyżeczka masła klarowanego lub innego tłuszczu do smażenia (słodkiego)
Warzywa obieram, myję i kroję na mniejsze części. Czosnek rozgniatam na desce do krojenia i zdejmuję skórkę.
W garnku z grubym dnem, u mnie żeliwny, rozpuszczam masło klarowane, wrzucam słodkie warzywa czyli marchewkę/pietruszkę/seler potem końcówki serów, por/czosnek/opaloną cebulę/ imbir/kurkumę i przyprawę masala tea. Wszystko podsmażam, dodaję pieprz/sól do smaku, zalewam gorącą wodą na około 15 cm powyżej warzyw i na koniec dorzucam koperek, w całości. Bulion będzie tym lepszy im dłużej będzie się gotował. najlepiej pod przykryciem.
Makaron ryżowy gotuję zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Zazwyczaj jest to kilka minut we wrzątku. Odlewam i wykładam do misek. Rzodkiewki myję, kroję na mandolinie na cieniutkie plasterki. Pieczarki dokładnie myję, kroję na połówki i podsmażam na wysokim ogniu na maśle klarowanym. Kiedy się porządnie podsmażą, polewam je łyżką sosu sojowego i syropem z czarnego bzu. Poruszając energicznie patelnią karmelizuję je z każdej strony.
Gotowy bulion przecedzam przez sito, warzywa odkładam dla Radochy, bulion przelewam do słoika. Jeśli chcę gęstą, kremową zupę, to część bulionu, miksuję z masłem orzechowym, doprawiam pastą miso i ewentualnie sosem sojowym, zalewam nim obie porcje makaronu. Jeśli chcę czysty, klarowny bulion, dosmaczam go sosem sojowym.
Do każdej miski wkładam plasterki rzodkiewki, porcję kiszonych liści z kalafiora, pyszne karmelizowane pieczarki, zalewam wybraną wersją zupy i posypuję poszatkowanym szczypiorem.
Podaję od razu, jak wszystko na świecie, ten bulion najlepszy jest jedzony na świeżo.
To ciekawa i zniewalająca zupa, szczególnie ze zróżnicowanymi dodatkami dopieszcza zdecydowanie zmysły. Ilość masła orzechowego zależy oczywiście od Ciebie, wielbiciele zabielanych zup mogą z uśmiechem dodać mleko kokosowe a Ci, którym trzeba podkręcić temperament spokojnie zaserwuj zupę z ostrzejszą papryczką. Osobiście lubię ją z kawałkiem kiszonej cytryny, odławiam ją ze słoika z liśćmi kalafiora albo z innego, gdzie cytryny kiszą się we własnym sosie z plastrami imbiru. Z braku kiszonych cytryn, wykorzystuję plasterek świeżej i pachnącej albo kuszącą końcówkę kiszonych pomidorów. Wszystkie opcje, jak widać, dozwolone!
Zobacz jeszcze