Dania główne

Na dobry początek – przepis na dynię z oscypkiem!

Dawno mnie tu nie było. Przyznaję, trochę tęskniłam a trochę…szalenie chciałam odpocząć. Tak po prostu, swojsko potrzebowałam pobyć ze sobą sama. Tak mogłabym właściwie opisać calusieńki zeszły rok. Taki nieco pustelniczy rok, choć nie powiem, niby wcisnęłam głowę we własne ramiona ale działo się przy okazji dziko, oj działo. Człowiek wydawało by się stabilny, niby pogodzony, włos gładko spięty, wewnętrznie pozamiatane i nawet okna na świat pomyte – ale przecież najpewniejszą rzeczą w życiu jest zmiana.

Panta rhei i grubo masłem, czyli zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany.

Człowieki stanowią szalenie skomplikowany mechanizm, a w tym mechanizmie jest kolejny, jeszcze szczegółowszy i z mniejszymi częściami, szufladkami, przegródkami, zakamarkami i…kolejnymi mechanizmami. W nich kolejne, jak kręte schody labiryntów albo jeszcze lepiej, kolejne splątane wstążki z drobniutkimi łańcuszkami, takimi, co to się tak lubią poplątać, że potem siedzi się godzinami z igłą i dłubie, żeby choćby jakiś wzór z tego wszystkiego wyłonić. Wiem co mówię, gdyż z natury jestem niezłym bałaganiarzem i lubię się taplać w takim oswojonym chaosie. Śmieję się nawet już z tego, no i żartuję otwarcie, że w moim kontrolowanym (po części) chaosie słowo bałagan nabiera prawdziwej treści.

Pozwoliłam sobie na tej bajzel lata temu, właściwie uznałam to „odpuszczenie” za krok we własnym kierunku i trenowałam się w tym aż do teraz, aż do momentu, w którym poczułam, że zaczynam „puszczać” sprawy i rzeczy z serdecznością. Delikatnie acz zdecydowanie, a powolne porządkowanie uważam za kolejny stopień, kolejny jakiś etap w który wchodzę miękko i bez oczekiwań. Po prostu doszłam do tego, że jestem TU, żeby siebie na nowo odnaleźć, zrozumieć, pokochać, zobaczyć, nakarmić i utulić wszystko co tam w sobie znajdę, cokolwiek by to nie było. Biorę to na klatę.

Z miłością, niech płynie.

Jestem siebie najbliżej, a nie zawsze słyszę co mrugam.

Och, jakaż ta droga jest fascynująca. Do dupy też, dziwna, piękna, trudna, kostropata, niewygodna ale wciąż pociągająca jak nie wiem co. To takie odkrywanie własnej istoty, tej najbliżej, co szeptała przez całe życie do ucha jak ja do aktorów na filmie…którzy mnie nie słyszą, więc idą tam gdzie iść nie powinni czy zakochują się w typkach, których trzeba by omijać najszerszym łukiem. Nazwałam swoją istotę niemą obecnością, choć to nie do końca prawda, bo czym bardziej zauważam swoją obecność tym częściej udaje mi się usłyszeć jej przyjacielski, mięciutki i serdeczny głos. Nawet rzuca przekleństwami jakoś tak milej, kiedy oczywiście zajdzie taka potrzeba.

Fajnie TO wreszcie słyszeć, i szalenie smutno mi było, że wyciszyłam kiedyś ten zadziorny głosik.

Żeby przetrwać, szczególnie będąc wrażliwcem, czasem robi się zadziwiające rzeczy, nieprawdaż?

Do brzegu Sobczak…

Dawaj puentę i przepis, w końcu po to tu ludzie zaglądają. Mam nadzieję oczywiście, że wciąż jednak ogląda się i czyta blogi, choćby czasami i na chwilkę. Zasiada się do komputera lub naklikuje w telefonie i odsuwając pajęczynę, wskrzesza się jakieś litery i przeciera wątki. Oby, bo głupio mi się myśli, że stukam tu w klawiaturę całkiem i tylko…dla siebie.

Przy okazji poszukiwań natury rzeczy, a dosadniej, przy okazji szukania samej siebie ukrytej pod milionem warstw i ciamadanów, nastąpiła u mnie dezintegracja pozytywna. Pod wpływem różnych czynników, pracy własnej ale i wsparcia zaczęłam się przebudowywać. Trochę jak taki remont domu czy mieszkania – tak też zresztą można by nazwać nasze BOSKIE wręcz ciało, no bo jakby na to nie patrzeć jest idealnym i na tę chwilę jedynym mieszkaniem dla duszy.

Zaczęłam od zdzierania starej podłogi i wyburzania niepotrzebnych, dzielących mnie ode mnie ścianek działowych. Wyglądało całkiem niewinnie, aż okazało się, że sama podłoga ma jednak wiele warstw a ja, z każdą kolejną, wyobrażałam sobie, że to już za chwileczkę, już za momencik zobaczę „warszawskie gorseciki” albo choć jodełkowy, stary parkiet do pięknego wypucowania i odświeżenia…a tu dupsko i jeszcze głębsze dupiszcze (pardon maj frencz).

Dużo się już zdarło i omiotło, ale warstw w treningu społecznym nakłada się tyle, że sobie nawet tego człowieku nie wyobrażasz a i zdejmowanie kolejnych trzeba robić z dyskrecją, czułością i szalenie delikatnie, żeby nie uszkodzić tego, co czeka podekscytowane pod spodem. Jakby na to nie patrzeć, ileż można się bawić w chowanego i czekać w tej eleganckiej kryjówce aż się zostanie nareszcie ODKRYTYM, ZOBACZONYM i zaklepanym. Przez lata to uwierz mi, gnuśnieją w człowieku nawet najżywotniejsze i piękne emocje, zapominają się ekscytujące zachwyty a nawet łzy z czasem wysychają na wiór.

Wzięłam się i rozpadłam. Rozsypałam się i wciąż się ze mnie sypie. Odpadają stare i wyświechtane frazesy, zawieszone nadzieje, niespełnione obietnice czy cudze marzenia. Opadają a ja latam tak ze zmiotką i sprzątam, i coraz mi lżej jest, i coraz mi wygodniej we własnej ułomności, i coraz wyraźniej JESTEM, coraz serdeczniej czuję wszystko, tak jak czuję, bez oceny.

Miało być króciutko, bo w sumie przepisem prostym chciałam się podzielić tylko, i aż.

Prosty przepis na dynie z pomidorami, winem i oscypkiem.

Ten przepis zrobiłam „z buta”, po prostu wyjęłam co miałam i wyszło pysznie. Gotowałam na żywym ogniu, ale na spokojnie można to powtórzyć na gazie czy na innej kuchni. Polecam żeliwne garnki, gęsiarki czy rondle, inaczej rozprowadzają i utrzymują ciepło, a poza tym są na pokolenia – dziedziczone jak największy skarb.

Dynia, oscypek, sos pomidorowy

proporcje na 2 osoby

1/2 dyni hokkaido
łyżka masła klarowanego
2 cebule
1 ząbek czosnku
1/2 łyżeczki soli wędzonej
1/2 płaskiej łyżeczki przyprawy masala tea lub zmielonego cynamonu
1/2 szklanki czerwonego wina
ponad pół litra pasaty pomidorowej
łyżka masła z kostki
łyżka oliwy z chilli
4 oscypki z gór
pieprz i sól do smaku
do serwisu łyżka śmietany 30%
garść poszatkowanej natki pietruszki

sposób przygotowania

Masło klarowane rozgrzewam w żeliwnym garnku. Obieram cebulę i czosnek, szatkuję na drobno, mieszam z rozgniecioną wędzoną solą i daję całości „pooddychać” kilka minut. Następnie duszę na maśle, dodając masalę lub cynamon. Dynię myję, wyciągam pestki, kroję na mniejsze kawałki razem ze skórką, dorzucam do garnka i zakrywam przykrywką. Do podduszonej dyni dolewam wino, jeśli brak mi czerwonego wytrawnego, zawsze mogę wykorzystać porto – właściwie to nawet wolę smak dobrego Porto w sosie. No nic, podlewam dynię porto i znowu duszę pod przykryciem aż zmięknie. Do przyjemnie pachnącej i miękkiej dodaję pasatę pomidorową, wtykam paluchem nadgryziony kawałek masła w kostce i odstawiam pod przykryciem na kilka chwil do przegryzienia składników. Na koniec dorzucam oscypki i dla chętnych (czytaj mój mąż) dolewam oliwę chilli (naprawdę chilli, aż usta od niej rosną). Nakładam na talerze, polewam śmietaną dla równowagi i posypuję posiekaną natką. Pysznie całość smakuje z grzanką osmaloną ogniem…lub bez, wiadomo.

p.s czekam na wieści od Ciebie, każdy komentarz to dla mnie informacja, że ta odsłona i powrót tutaj – to była dobra decyzja. Film oczywiście wrzucam jutro na mój profil na IG

Z miłością,

eM

9

  1. Aleksandra

    Maiu, super, że odświeżyłaś To miejsce, dla mnie to skarbnica wiedzy, nie tylko czerpię stąd wyjątkowe przepisy na jedzenie. Przede wszystkim przepisy na życie💖Dynię mam, teraz czas na realizację dania😋

    1. Maia Sobczak autorka

      Och, to już całkiem pysznie! Dziękuję Ci za ten komentarz, to w sumie fajnie wiedzieć, że ktoś czyta i co więcej, jeszcze gotuje to czym się tu dzielę. Poczułam, że ta strona, jakkolwiek by jej nie nazwać, jest takim moim miejscem. Nieco niezależnym i po mojemu, więc tu chciałabym kierować swoją energię.

      Całuję soczyście i zapraszam, kiedy tylko masz ochotę!

      eM

  2. Ula

    Jestem i czytam z przyjemnością. Lubię Pani opisy siebie, uchwycenia tego co w środku i często trudne do nazwania.
    Też mam to poczucie skomplikowania, złożoności. Tak sobie myślę, gdyby pani zmieniła swoje położenie podczas pisania tego tekstu-nawet odrobinę, na innym krześle z innym widokiem przed sobą, to mogłaby pani dotrzeć do innych zakamarków siebie, coś innego by wybrzmiało bardziej, a coś umknęło. Składamy się z tak wielu szczegółów. Wyobrażam sobie nas ludzi jako ogromne kostki Rubika, w ciągłym ruchu, nigdy nie ułożone, i np. spotkanie się dwóch takich samych kostek, w tym samym ułożeniu i czasie, jest praktycznie nie możliwe. A pewnie i tak byłoby to jak mgnienie. Może nawet niezauważalne. Ale czasem wystarczy, jeden mały wspólny, układ na kosce, by się zrozumieć i spotkać 🙂

    1. Maia Sobczak autorka

      Piękne porównanie z tymi kostkami, zdecydowanie tak to wygląda jakby każdy miał swój własny mały świat a te nasze odmienne światy, przenikając się tworzyły pomiędzy jakieś części wspólne. Jakieś zrozumienie i czucie.

      Czasami nie łatwo jest wytłumaczyć smak księżycowy innym, którzy nigdy na księżycu nie byli, prawda?

      ściskam mocno i cieszę się, że chociaż tu się możemy spotkać,

      eM

  3. Ola

    Droga Maiu, cieszę się z Twojej woli wskrzeszenia tutejszego.
    Choć lubię IG, zmęczona jestem jego 15-sekundowymi stories, migawkami myśli. Tęsknię za blogami (wiek średni, jeszcze nie starość ;). Tęsknię za jakościowym wylewem myśli i treści. Twój post to taki plasterek na tę tęsknotę. Chociaż nie, to solidny opatrunek.

    1. Maia Sobczak autorka

      Też zatęskniłam, jest jakaś magia w blogu bo to taka tylko moja przestrzeń, do której zapraszam Czytelników jak miłych gości na pyszną herbatę. Postaram się wprowadzić te nasze spotkania w kalendarz, żeby były nieco bardziej przewidywalne i rutynowe, choć sama nie do końca taka jestem, to popracuję nad tym aspektem z przyjemnością.

      Pijesz kawę czy raczej herbatę? Pytam bo nie wiem, co przygotować na następny raz..

      eM

  4. Agnieszka

    Cześć Maiu! Och jakie to intymne tak napisać komentarz na blogu, tak naprawdę, na zawsze, na klawiaturze, aż trochę się czuję zawstydzona bo to nie jest takie 'instant’ do czego przywykłam… Ale że kocham blogi i całą sobą marzę o powrocie ich świetności to stawiam się w pierwszym rzędzie i kibicuję z całych sił! Jest pięknie, wygląda pysznie i do tego tak prawdziwie i po Twojemu. Co do sprzątania i zrywania podłóg- mam takie czasami malutkie zrywki, takie odklejanie tapety zaledwie a potrafi być drastycznie. Bo moje ściany się bardziej budują niż walą, może to nie ten czas jeszcze? Czasami mam ochotę taką rewolucję wewnętrzno-życiową przeprowadzić, ale zewnętrzny świat mi pokazuje gdzie moje miejsce. Więc mi się ta rewolucja zwija ale nie rozchodzi, tylko przegrupowuje i kotłuje dalej w środku i coraz silniejsza staje. Jak to wszystko w końcu pierdyknie to będzie wesoło ;D Na razie obserwuje spadający śnieg, idę zobie zagrzać bulionu do kubka i pocieszyć się, że Ty napisałaś i ja odpisałam. Dzięki!

    1. Maia Sobczak autorka

      Prawda? Niby nic a jednak zobacz jaka to duża rzecz – napisanie kilku prawdziwych i głębokich słów od siebie. Każdy może je przeczytać…może się nimi napełnić, zmienić się pod ich wpływem lub może przejść obok nich obojętnie. Człowiek wystawia się niejako na świat, fajne i przerażające też, choć wg mnie bardziej szałowe!

      Dziękuję Ci za te słowa, dużo dla mnie znaczą. Całuję mocno, eM

  5. Dorota

    Świetnie, że tu jesteś Maiu!!!