Głęboko fioletowe, ślicznie żółte, niemal malinowo czerwone albo czerwone trącone delikatnym fioletem. Lubię ich kształty, seksowne rowki, przenikające się kolory, najpiękniejsze zapachy i złożone smaki. Nigdy nie mam dość, nie mogę się nasycić, najeść się na przyszłość, nawąchać i nadotykać. Tak to już jest z głęboką miłością, niedosyt jest jej integralną, niemal naturalną częścią…i myślę sobie, że to naprawdę dobrze. Niedosyt sprawia, że uwielbienie rośnie, że czeka się jeszcze mocniej. Tak właśnie mam ze śliwkami. Soczyste, o mięsistym, przyjemnym wnętrzu i najpiękniejszych kolorach na świecie. Kobiece, ponętne, pyszne. Próbuję zamknąć, zdefiniować, schwytać ich czar za wszelką cenę. Otulam przyjaźnie w piekarniku, podsmażam, gotuję i przyprawiam żeby nie czuły się samotnie. Jestem w nich zakochana od zawsze, całkiem bez pamięci.
Wrzesień jest śliwkowy, szczególnie ten jest naprawdę przyzwoity. Gdyby nie żółte liście i wścibski chłód o poranku mogłabym zapomnieć że to już jesień. Przegapiłabym ją i obudziłabym się w mroźny zimowy poranek nienasycona kolorami. Marzy mi się zmiana, tylko śliwek byłoby mi brak…jak powietrza.
Słoikuję. Wiem, że Water&Wine też słoikuje i butelkuje nachalnie. Jak kiedyś, jak babki i prababki, jak Ci którzy kochają się z jedzeniem.
Śliwki aż się pieką żeby stać się chutney-em, pewnie myślą troskliwie o zestresowanej wątrobie i spieszą z pomocą w mozolnej pracy układu trawiennego. Kolejny powód żeby się z nimi przyjaźnić. Na zawsze.
kilogram głęboko fioletowych śliwek
opcjonalnie 1-2 łyżeczki syropu klonowego lub soku gruszkowego
3 łyżki jabłkowego octu (najlepiej eko)
2 ząbki czosnku
około 1 cm kawałek utartego imbiru
1/4 łyżeczki mielonych nasion kolendry
laska cynamonu
2 gwiazdki anyżu
1/4 łyżeczki czarnego, świeżo zmielonego pieprzu
szczypta soli
1/4 łyżeczki utartej skórki z cytryny
Śliwki myję, kroję na połówki i usuwam pestkę. Czosnek obieram, imbir obieram i ucieram. Piekarnik nastawiam na około 180 stopni.
Śliwki razem z przyprawami mieszam bezpośrednio w naczyniu żaroodpornym, przykrywam i wstawiam na około 30-40 minut do pieca. Po około 30 minutach wystawiam całość z pieca, wyciągam anyż i imbir, mieszam i ponownie wstawiam bez przykrycia na kilka minut.
Chutney można zmiksować na gładką masę choć proponuję spróbować która konsystencja będzie bardziej pociągająca.
Chutnej serwuję jako dodatek do obiadu czy kolacji, choć właściwie jest pysznym, wspomagającym trawienie akcentem do wszystkiego. Stopień ostrości, słodkiego i kwaśnego można samodzielnie zmieniać dodając lub odejmując przypraw. Lubię bardzo działanie octu jabłkowego, to taki fajny wojownik ninja tylko po cywilnemu…
Przepis inspirowany kampanią „Cisowianka. Gotujmy zdrowo – mniej soli”
Zobacz jeszcze
Przepis ciekawy, spróbuję coś takiego zrobić niebawem 🙂 Myślę, że bardzo dobrze się sprawdzić jako dodatek do moich mięsnych kolacji z winkiem.
Chutney dobry na wszystko, choć cudotwórcą nie jest 😉