Indie są niesamowite, jak koktajl zmieszany ze wszystkich emocji na raz. Jak słońce i księżyc, jak wiosna i jesień pachnąca w tym samym momencie, jak kurz i upaćkany czystością, jak ciemność i światło, wszystko i nic w jednym zachwycie. Tak właściwie nie da się Indii opisać, oswoić na odległość. Po prostu wysiadasz z samolotu, wciągasz łapczywie powietrze nosem i wiesz…mimo, żę jeszcze nic nie widziałeś, niczego nie spróbowałeś, nie dotknąłeś i nie poczułeś każdą komórką ciała. Początek jest jak zderzenie, kolizja światów, której się kompletnie nie spodziewasz, chaos, eksplozja dźwięków, kolorów i smaków.
Zostaw to co znasz za progiem i przygotuj się na nowe.
Zostaw oczekiwania, europejski porządek i umiłowanie czystości za to otwórz się na kolory, zapachy, emocje, często zresztą bardzo skrajne i smaki, duuużo smaków. Oddaj się, zatrać, otwórz, wąchaj i chłoń. Uwierz mi, w tym szaleństwie jest reguła, tu po prostu INNE rzeczy są ważne i wartościowe – choć właściwie pisząc to, nie jestem tego zupełnie pewna, bo może nie inne, tylko inaczej się je postrzega. Podobnie jak postrzega się inaczej kolory czy smaki zmieszane w kompletnie różny, albo właśnie inny sposób. Soczyste, miękkie, zwiewne i tkane niemal złotą nitką materiały przeplatają się ze smakiem słodkim, słonym, koniecznie ostrym i tłustym. Bujne, obfite kolczyki, dzwoniące naręcza bransoletek i nieziemsko kolorowe sari miesza się ukradkiem z kurzem, bosymi stopami i bardzo podstawową pracą – taką u podstaw, w kucki, z rękoma utaplanymi w ziemi lub co lepsze w ziemi wymieszanej z krowimi plackami. Tą prastarą mieszaniną z resztą tynkuje się budynki i czasem wykańcza też ściany w środku a nieco inny zestaw formuje się w płaskie placki, suszy a potem pali się w kuchennym piecu. Z gracją, niespiesznie i z pokorą, ale co najważniejsze z radością z tego co się ma, nawet jeśli to niewiele.
Z jednej strony wiem, że jesteśmy tak w głębi duszy sami na świecie…a jednak smakujemy najpiękniej zmieszani z innymi.
Podobnie jak kolory i wszystkie emocje świata lubimy się dopełniać nawzajem, wspólnie pachnieć i przenikać sobą najpiękniej na świecie. Dzięki temu wzrastamy, dojrzewamy i zmieniamy się na lepsze, codziennie krok, po kroku stajemy się w pełni sobą. Jesteśmy mieszanką wszystkiego co nas spotyka, co smakujemy, dotykamy i czujemy. Miłość miesza się cudownie z miękkością obyczajów, kolor z muzyką lub z kompletną, najpiękniejszą w świecie ciszą, słodki ze słonym, ostry z łagodzi się przyjaźnie z chłodnym a gorzki równoważy się nawilżającym lub lepkim od słodyczy gestem – zupełnie jak w pysznej masala tea, aromatycznej, ostrej, nieznośnie słodkiej i przyjemnie kremowej od tłuściutkiego mleka.
Podziel się, zdejmij buty, pobrudź sobie ręce, usłuż innym…żeby przy okazji naprawdę nakarmić siebie.
Chyba właśnie dla tego tak lubię wymieniać się dobrem z innymi, dzielić się i dopełniać najpiękniej. Wymieniam chętnie doświadczenia, słowa, receptury, spostrzeżenia, sposoby na smakowanie świata, na delektowanie się codziennością – dosłownie i nieco w przenośni. Pokazuję to, co sama odkryłam, co u mnie działa, co mnie pobudza, dodaje pąsów na twarzy, zmienia muzykę w sercu i koniecznie, a może przede wszystkim nadaje głębokiego sensu. Często prawdziwy sens i spokój mają rzeczy najprostsze, te podstawowe, na które zazwyczaj brakuje nam już właściwej uwagi. To czynności często powtarzane, takie jak pielenie grządek, kopanie czy obieranie ziemniaków, zmywanie talerzy, uważne kompostowanie, może grabienie liści, słuchanie , sprzątanie, usługiwanie innym z otwartym sercem i koniecznie spacer z psem – ale taki prawdziwy, bez telefonu, za to z piłką czy patykiem…po prostu z niekłamaną obecnością.
Spacerując na bosaka po Vrindavan w Indiach, karmię przy okazji swoją duszę, wracam do podstaw, do prostoty ubranej w kolorowe sari, do smaku świeżo przygotowanej masali tea – na ulicy, tuż obok świątyni, do prostych, jednorazowych kubeczków z gliny, do prawdziwego kontaktu ze sobą, do ciszy we mnie, do źródła…dotykając bosymi stopami ziemi.
Czasem warto przystanąć na chwilę, pobrudzić porządnie ręce i zobaczyć jak smakuje czyjaś praca, zmęczyć się po pachy, może przejść w gumiakach po rozległych polach w Water&Wine, wypielić, obrać, poszatkować a potem mieszać uważnie przez godzinę, żeby zredukować i uzyskać esencję tej niesamowitej mieszanki trudu, emocji i zaangażowania. Potem koniecznie zjeść to jedzenie pełne pasji i miłości – od początku, od ziemi, aż po talerz, a na końcu napić się świeżo przygotowanej masali, czując jak wypełnia ciało fala nieopisanej wdzięczności. Za wszystko. Za to co mam, co mi się przytrafiło, co mogłam dotknąć i posmakować, za ludzi których spotkałam i spotykam na swojej drodze i za miejsca, szczególnie te, które pokazują co jest tak naprawdę ważne.
Gotowi ukręcić swoją własną, świeżą masala tea ? Jestem pewna, że tak.
Przepis na idealną masala chai rozgrzewającą zmysły
porządny kawałek świeżego imbiru (około 2-3 cm)
2 plasterki świeżego korzenia kurkumy
3-4 kardamony w ziarnach
większa szczypta cynamonu
większa szczypta gałki muszkatołowej
szczypta zmielonych goździków
ziarnko czarnego pieprzu
2 kubki wody
1 kubek mleka migdałowego lub innego tłustego
1 i 1/2 łyżki herbaty cejlońskiej (najlepiej w granulkach)
2 łyżki brązowego cukru a najlepiej jaggery gur lub melasy
Imbir oskrobuję ze skórki, kurkumę myję porządnie i przekładam do moździerza. Dodaję pozostałe przyprawy i ucieram porządnie razem z cukrem.
Do rondla wsypuję herbatę, wlewam mleko, dodaję przyprawy, zalewam dobrą wodą i zagotowuję. Gotową masalę tea przecedzam przez sito, podaję na ciepło w kubeczku, filiżance lub szklance i delektuję się nią jak najczulszym zaklęciem. Cudownie smakuje się ją razem, można we dwójkę albo w większym gronie – rozgrzewa serca i rozwiązuje języki, chętne wypuścić skrywane głęboko emocje.
Każda masala tea jest inna, bo i inny jest moment, emocja, miejsce, jakość, proporcja składników i osoba, która ją przygotowuje – przecież do wszystkiego, do czego się dotkniemy, dodajemy przy okazji szczypty siebie. W Indiach używa się masala tea albo masala chai, przygotowuje się ten napój z tłustego bawolego mleka, przyprawy ucierane są na miejscu tuż przed zagotowaniem. Proporcja wody do mleka też się różni, jeśli chcesz gęstszy, bardziej kremowy napój możesz dodać więcej mleka a mniej wody. To samo tyczy się intensywności i ilości przypraw – jedno jest niezmienne, masala tea powinna być słodka, im słodsza, tym lepsza. W tej w glinianych kubeczkach była niemal łyżka jaggery na kubeczek i uwierzcie mi, nie piłam w życiu lepszej herbaty, szczególnie w urodziny stojąc na bosaka na zakurzonej emocjami ulicy Vrindavan.
Zobacz jeszcze
Cudowna ta herbatka❤a Ty jeszcze bardziej bo tworzysz piękno w każdym obszarze wyobrażni i bosko kreujesz naszą szarą rzeczywistość❤i za to wszystko ogromnie Jestesmy Wdzięczni❤
Ależ mi miło! Pięknie, że docieram, tam gdzie trzeba…loffiaaa
Maia
A dlaczego herbata powinna być w granulkach? Spotkałam się z tym, że Hindusi dają do czaju właśnie taką drobno sproszkowaną herbatę. I nie wiem, dlaczego 🙂
Cześć
mam wrażenie, że już odpowiadałam Ci na to pytanie na FB ale powtórzę krótko – ta drobna herbata wytwarzana jest z innych, herbacianych liści a mniejsze, sprasowane listki inaczej oddają swój aromat. Naprawdę jest o niebo lepsza niż ta z dużych liści 🙂
pozdrawiam,
Maia
Maiu , świat widziany Twoimi oczami jest wspaniały, mimo swej oczywistej niedoskonałości.Lubię czytać Twojego bloga. Czy do tej masali tea mogę użyć dowolnej herbaty ? Małgosia
Cześć Małgosiu
możesz użyć dowolnej, choć Hindusi zazwyczaj używają tej w drobnych granulkach. Ona zupełnie inaczej uwalnia smak i aromat herbaty, polecam Ci spróbować z taką.
pozdrawiam,
Maia
ach Maiu, cudownie napisane, rozgrzalas mysli doslownie i w przenosni. Zdecydowanie zachecilas do skorzystania z przepisu i podzielenia sie tym smakiem z innymi. Pieknie!
Ptysiu,
bardzo Ci dziękuje, pięknie się czyta Twoje słowa 🙂
Dobrze,że jesteś!
Maia