Codziennie, szczególnie z samego rana przychodzą do mnie pomysły. Po cichu, żeby nikogo nie obudzić. Na paluszkach skradają się do mnie i wpatrują się we mnie, całkiem jak głodny już potwornie kot, robią wszystkie swoje sztuczki żebym otworzyła już oczy. Otwieram, niezmiennie o tej samej, wczesnej godzinie i wpuszczam je do środka. To zastanawiające, że zawsze rano przychodzą do mnie rozwiązania – wypoczęte, porządnie poprzeciągane ujawniają się rozkosznie. Położyłam przy łóżku notes i długopis, żeby nie stracić ani jednej, wczesnej myśli która po spacerze do łazienki potrafi się gdzieś niepostrzeżenie zapodziać. Część jest bardzo chaotyczna i nie uczesana, dziwna nawet i jakby nie z tego życia, za to inne przyjemnie tłuste rozświetlają poranek. Zapisuję wszystkie, potargusy i te miękkie, przydatne a nawet praktyczne.
Uchylam oczy, macam dłonią w poszukiwaniu notesu i czekam. Są, grzecznie czekają w kolejce śliczne ułożone panny i potargane łobuziary. Ogarniam towarzystwo, przez łazienkę pędzę do kuchni, pakuję do kosza wyśnione składniki a do torby rondelki, talerzyki, widelce, formy do pieczenia i inne cuda które będę fotografować wypchane jedzeniem. Na Mazurach już pewnie też budzą – koguty, psy, koty i kaczki w stawiku. Będzie pięknie.
Kiedyś nie lubiłam drogi, chciałam znaleźć się na miejscu możliwie jak najszybciej, najlepiej zamknąć oczy i być. Wszystko się zmienia, w podróży, w samym akcie, rozsmakowałam się jak w świeżej foccacii. To pewnie kwestia dojrzałości, skupienia na każdej chwili, delektowania się czasem, bardziej sobą i innymi. Nawet jeśli jest szybko, to dla mnie, trochę jak w slow motion czas zatrzymuje się na kilka sekund a ja mogę się spokojnie zachwycić tym momentem. Myślę, że ma to dużo wspólnego z fotografowaniem, zachowywaniem kadrów, chwil i wzruszeń. Dokładnie tak działa pamięć, szczególnie ta połączona z emocjami. Widzę coś, co mnie urzeka, dotyka głęboko, wnika we mnie. Każde zdarzenie tworzy mnie na nowo, przenika, rewiduje to co było i dokłada nowe. Taki sam związek mam z jedzeniem.
Niebieskie drzwi i okiennice, stara, bosko kwitnąca jabłoń na uporządkowanym podwórku. Do tego niezapominajki, duży staw, stary, piękny stół na tarasie, ukwiecone truskawki w ogrodzie, kot przy konewce i ogromny, włochaty pies – Momo. Robię głęboki wdech, wciągam naturalne szczęście i spokój. Mogę już iść do kuchni, będzie orkiszowa foccacia z pomidorami i indyjską przyprawą Chunky Chat masala.
Dobrze się strawi a orkisz z przyprawami wzmocnią środek i rozluźnią wątrobę. Orkisz, szczególnie razowy pięknie wspiera i nawilża jelita – polecam osobom z kłopotami trawiennymi.
Przygotowałam:
25 gram świeżych drożdży
1/2 kubka mleka migdałowego
2 czubate szklanki mąki orkiszowej (typ 700 zmieszany z 1100)
pół łyżki przyprawy chunky chat masala (do kupienia w sklepach indyjskich)
2 łyżki masła klarowanego
2 łyżki oleju delikatnego (rzepakowy, słonecznikowy do wysokich temperatur)
5-6 małych pomidorków
łyżeczka grubej wędzonej soli
ciepła woda około szklanki
Mleko podgrzewam, mieszam z drożdżami i odstawiam przykryte na 10-15 minut w ciepłe miejsce. Wodę zagotowuję, pomidory myję.
Do miski wsypuję mąkę, dodaję masło, drożdże z mlekiem, masalę i pół szklanki ciepłej wody. Mieszam wszystko drewnianą łyżką i wyrabiam ciasto przez około 15-20 minut. W razie potrzeby można dolać ciepłej wody. Ciasto powinno być elastyczne i mile w dotyku. Miskę z wyrobionym ciastem, przykrywam grubą ścierką i wstawiam do ciepłego miejsca. Rosnące cisto nie lubi być wietrzone, więc wstawiłam miskę do małej łazienki bez okna na około 2h. Właściwie nie trzymam się specjalnie czasu, odpoczywam, bawię się z synem a potem zaglądam czy wyrosło. Powinno podwoić swoją objętość.
Przygotowuję średnią blachę, smaruję oliwą i rozciągam na niej palcami gotowe ciasto. Znowu zakrywam grubą ściereczką i wstawiam z powrotem do łazienki na około godzinę.
Piekarnik rozgrzewam do 180-200 stopni. W wyrośnięte ciasto wciskam przekrojone na pół pomidorki i posypuję z wierzchu grubą wędzoną solą. Wstawiam do pieca na 30 minut, aż się pięknie zarumieni. Chciałam podać z ciepłą z zupą albo z pachnącą, świeżą sałatą. Rozeszła się w kilka minut, nie zdążyłam nalać zupy.
W dobrym miejscu, wszystko smakuje. Tęsknię za tarasem, starym stołem, Tanią, Michałem, dzieciakami i wujkiem Dexterem. Dziękuję za serdeczność, wspólne śniadanie, pyszną kawę i to boskie miejsce.
Dla zainteresowanych Dom wakacyjny Kordaki – jest moc!
Zobacz jeszcze