Kobiecość idealnie nieidealna.

Rozsypała swoją kobiecość, jak delikatne kamyki na prześcieradle, żeby się jej poprzyglądać z czułością. Każdy jej kawałek był nieco inny, różnił się od pozostałych kształtem a nawet kolorem i przejrzystością. Każdy inaczej ukochiwał światło i troszczył w sobie cień, jak drobinki przeszłych emocji, zatopione na zawsze w krysztale myśli. Patrzyła i coraz bardziej pociągały ją, jej własne, przepyszne okruchy, jak piegi na wystawionych do słońca plecach.

Jest zwyczajnie sobą.

Zdała sobie sprawę z tego, że jest w niej wszystko, czego można było się spodziewać i wszystko, o czym nie śmiała nawet cicho pomyśleć. Jest piękno i podskórna brzydota, dobro i uszczypliwe uwagi które zdarzało się jej pomyśleć, jest miękkość, słodycz i kwaśny też jest, jak w letnim kompocie rabarbarowym albo w soczystej moreli z meszkowatą skórką. Jest uśmiech i są wstrzymane z rozsądku łzy, pełnia i niedoskonałość, krągłości, wypukłości i zdarzy się kanciasty uśmiech – taki oczekiwany a nie do końca szczery i prawdziwy.

Czasem jest leniwa i rozdarta, jedząca lody waniliowe w wannie bez opamiętania, a czasem swawolna i gotowa na każdą, nawet najśmielszą przygodę. Odważna i wstydliwa, pewna siebie i przebojowa, żeby za chwilę poddać wszystko, co przed chwilą, pod wątpliwość. Wtapia się wtedy w siebie i rozlewa w środku, jak niewypłakane, życiowe łzy – właściwie dla równowagi.

Chowa się albo odsłania, jest sobą a czasem o sobie zapomina, szczególnie, kiedy zatraca się, zanurza głęboko w życiu. Mieszka w niej zwyczajnie cały kosmos, ukryty pod skórą, jak drobinki wszystkich emocji i oddechów, których dane jej było doświadczyć. W tym samym momencie jest wszystkim i niczym, rozpływając się najpiękniej w słońcu albo w przepływającej obok, mięciutkiej myśli. Wzrusza się i śmieje na przemian, smuci, podnieca i złości. Nawet gdyby bardzo chciała, nie potrafiłaby się sama skategoryzować, bo nie mam dla niej zwyczajnie kategorii. Wymyka się im i wyślizguje.

Kiedy jest pogodna, przepuszcza przez siebie zuchwale światło, dzięki któremu, całkiem magicznie, odkrywa zabarwienia najskrytszych myśli, zatopionych w niej chyba od początku, jak inkluzcje w różanym, przepięknym kwarcu. Lubi oglądać się sama pod światło, jakby wciąż chciała znaleźć coś jeszcze, coś, czego wcześniej nie widziała, jakąś ukrytą w środku magię, soczyste piękno, albo błąd, którego absolutnie nie chce naprawić. Z pozoru, te maleńkie, wypatrzone drobinki stanowią pewne zniekształcenie, pewien błąd lub skazę w krystalicznie idealnej sobie – i to właśnie te elementy sprawiają, że w całości staje się wyjątkowa, jedyna, pobudzająca niemal wszystkie zmysły i zdziczałą do szaleństwa wyobraźnię.

Zdecydowanie, to ciągłe odkrywanie nowego, jest najpyszniejszym elementem bycia zwyczajnie sobą. Człowiek nigdy się sobą nie znudzi, nie przeczyta i nie doświadczy wszystkiego od razu. Warstwa po warstwie, centymetr po centymetrze dowiaduje się o sobie czegoś zupełnie świeżego i chrupiącego. Potem macza te nowo poznane kawałki bezwstydnie w tłuściutkim maśle i konsumuje, żeby połączyć stare z tym nowym, żeby się zmieniać, drobnymi kęsami.

Tak, wnika w nas światło.

Zainspirowana cielesnością i przenikaniem światła, postanowiła poszukać podobieństw w naturze. Pokontemplować przepływający przez myśli oddech i koniecznie światło, wnikające do wnętrza, przez najmniejszą, wycałowaną czasem i miłością zmarszczkę. To dzięki tej przepuszczalności może się zmieniać, może dostrzegać i doceniać wszystko, co w głębi siebie napotka. W końcu wszystko zaczyna się i kończy w niej samej, to jak postrzega i jak interpretuje. To jest najważniejsze i jedyne, nad czym tak naprawdę ma jakąkolwiek kontrolę…więc żyje zachwytem, dostrzegając nawet najmniejsze dobro i piękno świata, przemieniając skazę w zaletę i wartość.

Jej ciało pokryte jest niemal w całości piegami, są też zmarszczki i przebarwienia, gdzieniegdzie spod delikatnej skóry prześwitują drobne żyłki, te najbardziej ciekawskie, wyściubiające spragnione nosy trochę za bardzo na świat. Są też włoski, delikatne jak te brzoskwiniowe, choć przez całe życie marzyły się jej gęste i obfite, jak jej własne biodra. Dzięki piegom jej skóra wygląda tak pysznie, jakby była obsypana karmelizowanymi kawałeczkami migdałów, szczególnie kiedy dopieści ją słońce, składając soczyste obietnice na każdym centymetrze odkrytej skóry. Czasami piegi zlewają się w jedną całość, jakby speszone, chowają się w różne zakamarki przed zbyt wścibskim i nachalnym światem.

Z minuty na minutę, z dnia na dzień zmienia się, przepoczwarza i dojrzewa, jak właściwie wszystko w naturze. Jest wciąż niedokończoną rozmową, zawsze wystarczająca na tu i teraz.

Podobnie Piegusy, kamienie w których zanurzają się myśli i marzenia, zostawiając po sobie na zawsze ślad, niewielką inkluzję o różnym zabarwieniu i wielkości. Wyglądają jakby w środku zatrzymywały piegi w niesamowicie przeźroczystej lub bladoróżowej tafli kwarcu. Niektóre piegi są jak kropla soku brzoskwiniowego, inne lekko zielonkawe, czarne czy szampańskie. Ciężko się jednoznacznie zdecydować, które są najpiękniejsze, każdy kusi czymś innym i równie ulotnym, kobiecym, pełnym i delikatnym. Nie ma na świecie dwóch takich samych piegusów, każdy z nich jest wyjątkowy w swojej niedoskonałości, dokładnie tak, jak my. Jedyne i niepowtarzalne.

Elf Joy i jedyne na świecie Piegusy.

Maleńkie złoże tych przepięknych kamieni zostało już kompletnie wyczerpane, pojedyncze sztuki zachwycają ludzi na całym świecie, można je oglądać ale nie nosić. W Polsce, o ile mi wiadomo, można je obejrzeć i kupić, schwytane w delikatnym pierścionku jedynie u Kasi w Elf Joy – mój, z maleńkim diamentem, mam przyjemność codziennie podziwiać i nosić, właśnie dzięki niej. Prawie dwa lata wypatrywałam oczy na te piegowate szczęścia, zanim jeden z nich trafił do mnie. Kocham go codziennie, na znak naszej wspólnej niedoskonałej doskonałości, po prostu piegusy świata – łączcie się!

0