Dała się ponieść pragnieniu. Mięciutki kosz wypakowała po brzegi, tym co miała – swoją miłością, kudłatymi brzoskwiniami, świeżo ugotowanym makaronem i grillowanym pysznie bakłażanem, schowanym w niewielkim słoiku. Dobrała kawałek bagietki, wielgachne oliwki i hummus, bo lubiła się w nim tytłasić, szczególnie w tym z dodatkiem cytryny i oliwy ze świeżym pieprzem.
Wyszła z domu na boso, w letniej sukience i kapeluszu z większym rondem, złapała lemoniadę z kwiatów bzu i swoją ulubioną Radochę, bo piknik bez emocji, nie smakowałby już tak wybornie. Rozścieliła stary obrus i rozsiadła na nim wszystko, co przytaszczyła z domu. Jedzenie, emocje i własne nie idealności, bo dzięki nim, świat wciąż ją zadziwiał, fascynował i smakował jak nic innego na świecie.
Zrozumiała to już dawno, że najlepiej być tu i teraz. Zamiast gonić wciąż w myślach, można czasem pójść na skróty albo na wagary z dziką przyjemnością.
Przepis na pyszne leniuchowanie, czyli szkoła środka.
Szkołę środka zaczęłam praktykować mniej więcej 15 lat temu, kiedy przyznałam przed sobą, że życie nie jest, i nigdy nie będzie idealne, więc nie ma się co napinać. Codzienność zawiera w sobie zbyt dużo wątków, zwrotów akcji i niedociągnięć lub, o zgrozo, wciskających się ukradkiem oczekiwań, wymykając się zwinnie kontroli. Czym bardziej się napinałam, tym byłam sztywniejsza i coraz bardziej zgorzkniała, przesuwając gratyfikację moich starań w przestrzeń odległej i niedosięgłej galaktyki. Aż pewnego dnia, dotarło do mnie, że pomiędzy najlepiej a najźlej mieszka sobie pyszny i całkiem wygodny środek…więc na próbę poszłam sobie radośnie na wagary, żeby się przekonać. Popuszczając powoli kilka sznurków, poddając się rytmowi życia, jak przypływom i odpływom, odzyskiwałam równowagę…a spokój wsączał się we mnie przyjaźnie, podlewany serdecznością i coraz szerszym uśmiechem.
Pomyślałam, że ten środek to jest moje miejsce mocy. Najlepsze, jakie mogłam dla siebie znaleźć, miękkie i bez napięcia. Zresztą to między innymi dlatego tak mi teraz szalenie smakuje życie…jak grillowany bakłażan utaplany w świeżym makaronie i posypany pachnącą natką. Życiowa równowaga oznacza, że potrafię z łatwością odnaleźć złoty środek – to tak, jak w przypadku TEGO grillowanego bakłażana czy hummusu piknikowego. Znalazłam sobie idealne rozwiązanie, wygodę wymiętoszoną z jakością i zdrowiem, przytrzymaną dla mnie w słoiku.
Lato jedzone na trawie
Nie mus być idealnie, żeby było przepysznie , zdrowo i beztrosko, jak na zasłużonych wagarach na łące. Pamiętam swoje pierwsze pikniki, na polanie tuż pod lasem, gdzie wysoka trawa skrywała moje młodzieńcze wykroczenia i smaki, które mieszałam, eksperymentując do woli w kuchni. Nie wszystko wychodziło, ale radocha z tworzenia była od zawsze. Tak jest zresztą do dziś. To znaczy, do dziś eksperymentuję i chodzę na wagary, jedząc z radością pośród wysokich traw, za domem, w lesie albo na deskach pomostu, najchętniej gdzieś w głuszy, gdzie nikt mnie zwyczajnie nie znajdzie. Pakuję miękki kosz frajdy i ruszam z samą sobą na piknik pod gołym niebem, i dobrze mi ten czas robi. We własnej ciszy, naprawdę można najwięcej usłyszeć…o sobie.
Na trawie przydaje się wszystko na co tylko masz ochotę, choć nie ukrywam, że prostota zdaje najlepszy egzamin. Pilnuję tylko, żeby w piknikowym koszu było zawsze coś wytrawnego i coś lżejszego, słodkiego, jak sezonowe owoce czy domowy kompot. Zabieram ze sobą notes a telefon ukrywam skrzętnie, żeby nie zabierał mi TYLKO MOJEGO czasu, sam na sam ze sobą. Zdarza się, że ugniatam ciasto sama, wałkuję i formuję ulubione kluchy, innym razem otwieram paczkę i wrzucam gotowy makaron do wrzątku, bo każda opcja na piknik jest zwyczajnie DOBRA. Zapiekam, miętoszę i łączę smaki. Pachnące kluchy tytłam w paście z grillowanego bakłażana i doprawiam, tak, jak akurat dziś mam ochotę – poszatkowaną natką albo cieniutkimi listkami Parmigiano Reggiano czy Pecorino Romano.
Najważniejsze, żeby karmić siebie z miłością a niedawno odkryte pasty Wawrzyńca, są tą miłością wypakowane po brzegi. Intencja jest w jedzeniu najważniejsza, zaraz po niej podanie i smak – bo najpierw jedzą oczy, potem nos a na samym końcu usta. Czysta i bezwstydna magia, na dokładkę w szybkiej i ultra wygodnej wersji.
Tagliatelle z pastą z pieczonego bakłażana i hummus…prosto ze słoika!
Jedzenie, jak i życie nie musi być skomplikowane, żeby było dobre. Wystarczy się rozejrzeć wokoło i postarać się uprosić sobie to, co można i poszukać ciekawych alternatyw do wykorzystania. Na Instagramie podsyłam co i raz moje kolejne odkrycia, czyli tak zwane podręczne, dobre produkty i ich wykorzystanie, żeby upraszczając sobie życie, zyskać trochę czasu dla siebie. Złoty środek jest właśnie o tym, że w wielu przypadkach można zdrowo i szybko, i że te koncepcje się wcale nie wykluczają a wręcz przeciwnie, wspierają się uprzejmie nawzajem.
Tym razem, będzie to inspiracja na piknikowe tagliatelle z pastą z pieczonego bakłażana i z hummusem z dużymi oliwkami, cytryną i prażonym sezamem. Pasty są zapakowane w słoiki, mają prosty skład i wręcz proszą się o to, żeby je ze sobą zabierać w plener. Otwierasz, mieszasz z czym masz ochotę albo łobuzujesz prosto ze słoika. Ja, jako bakłażanowa rozpustnica, jedną pastę zjadłam nim schowałam ją do koszyka, tylko uprzedzam, trzeba zabezpieczyć sobie zapas albo utrzymać łakomość na wodzy!
W praktyce, żeby wyjść na piknik wystarczy 15 minut, dwa słoiczki past wegańskich od Wawrzyńca, kosz piknikowy, kawałek bagietki, brzoskwinie i jesteś spakowana na randez vous ze sobą w zaroślach. Brzmi idealnie prawda?
Zobacz jeszcze
Rozkosz to mało powiedziane … wszystko jak zwykle idealne.. ❤️
Trzeba tylko chcieć ..
… te zdjęcia 🥰… i tekst magicznie wciąga… tak, że czuję jakbym tam była i wszystkiego doświadczała…
Dziękuję 🥰❤️
Bardzo dziękuje, to zawsze szalenie miłe, czytać tak ciepłe słowa! Dziękuję!